niedziela, 27 marca 2011

Dzieci Północy

"Dzieci północy" to powieść z nurtu realizmu magicznego, do którego zaliczają się także m.in. "Sto lat samotności" Marqueza czy "Mistrz i Małgorzata" Bułhakowa.

Poprzez dzieje rodziny Azizów i Sinaich ukazywane są losy Indii. Początkowo przez zaloty Aadama Aziza i jego przyszłej żony Nasim oraz losy ich córek i ich związków przedstawiana jest droga do uzyskania niepodległości przez
to państwo; następnie przez narodziny Salima Sinaiego dokładnie w chwili wybicia północy 15 sierpnia 1947 roku przedstawiony jest moment powstania niepodległych państw Indii i Pakistanu.

Salim, narrator opowieści, otrzymuje w niemowlęctwie list od premiera Nehru mówiący o tym, że jego losy będą zwierciadłem losów całego narodu. Gest formy w kierunku czytelnika, ułatwiający właściwy odbiór całej książki.

Jako dziecko mieszkał w domu opuszczonym przez Anglika, w którym jednak przez dwa miesiące nic nie mogło ulec zmianie, co odzwierciedla angielskie wpływy w Indiach. Z czasem Salim nabywa magiczne umiejętności, poznaje inne dzieci urodzone między północą a godziną pierwszą w tym samym dniu, co on, jest świadkiem planowania rewolucji, wojen przetaczających się w Indiach i Pakistanie i stanu wyjątkowego ogłoszonego przez Indirę Ghandi. Wszystko przedstawiane jest alegorycznie, jak np powstanie Bangladeszu jako trzynastodniowy poród; alegorie jednak są zaznaczane przez autora, tak, że czytelnik nie znający historii Indii nie pogubi się w zawiłościach książki. Mimo to zastanawiam się, jak wiele faktów przedstawionych w książce umknęło mi właśnie ze względu na niewielką wiedzę na temat dziejów tego państwa.

Lektura pozwala spojrzeć wnikliwiej na powojenną historię Indii, ich wielokulturowość oraz jasne i ciemne strony czasu rządów wspomnianej wyżej pani premier. Wszystko okraszone jest niewielką ilością magii i zjawisk nadprzyrodzonych.

"Dzieci północy" zdecydowanie wymagają ciszy i spokoju, skupienia się nad czytanym tekstem, w przeciwnym wypadku książka może wydawać się ciężka i trudna w odbiorze, do czego przyczynia się też brak porywającej akcji - narracja prowadzona jest w sposób bardzo spokojny, mimo tego, że dotyczy niejednokrotnie dosyć dramatycznych wydarzeń. Po skoncentrowaniu się nad nią lektura pozwala jednak na wciągnięcie się w przedstawiany świat.

Metryczka:

tytuł: Dzieci Północy
autor: Salman Rushdie
wydawnictwo: REBIS
ISBN: 978-83-7120-716-7

wtorek, 22 marca 2011

Siedemdziesiąt dwie litery

Nowe wydanie zbioru opowiadań Teda Chianga "Historia Twojego życia" powiększony o trzy opowiadania:
Co z nami będzie
Kupiec i wrota alchemica
Wydech

Literatura science fiction na naprawdę wysokim poziomie. Każde z opowiadań jest warte uwagi - w przeciwieństwie do większości antologii, gdzie przeplatają się utwory lepsze i słabsze, tu wszystkie teksty są z tych najlepszych.

W utworach z tego zbioru pojawiają się różne aspekty naukowe, od lingwistyki poczynając, przez hormony i genetykę przechodząc do matematyki i fizyki, nie omijają też teologii.

Problemy poruszane w opowiadaniach są uniwersalne, dotyczą świadomości ludzkiej, inteligencji, sposobu postrzegania świata, dylematów moralnych, skończoności istnienia, przeznaczenia i czasu w nietypowym ujęciu (Historia twojego życia ma w sobie jednak prawdę mówiąc coś podobnego do trafalmagoriańskiego podejścia do czasu).

Po prostu genialny zbiór opowiadań.



Metryczka:

autor: Ted Chiang
tytuł: Siedemdziesiąt dwie litery
wydawnictwo: Solaris
ISBN: 978-83-7590-063-7

poniedziałek, 21 marca 2011

Wyjście z cienia

Mania na czytanie Zajdla chyba trochę mi już przechodzi - chociaż i tak mam zamiar sięgnąć w tym roku po jeszcze dwie jego książki.

Wyjście z cienia skupia się przede wszystkim na dwóch problemach - łatwości, z jaką ludzie pozwalają czasami sobą manipulować oraz niezauważaniu przez dorosłych dojrzewania ich dzieci do tego, by udźwignąć prawdę. Sytuacja, nakreślona w książce, obrazuje Ziemię po 80 latach od ataku Elgomajów i obrony planety dzięki pomocy Proksów, którzy zostali, by pomóc ludzkości w jej rozwoju. Ludzkość zostaje podzielona na kwadraty, których granice są pilnie strzeżone i między którymi praktycznie nie ma żadnej komunikacji. Rozwijane mogą być wyłącznie kierunki rolnicze, biologiczne i pokrewne, a w szkole wykładane są zafałszowane przedmioty.

Jak wszystkie Zajdlowskie książki czyta się bardzo łatwo i szybko, z przyjemnością i zainteresowaniem.

Metryczka:

tytuł: Wyjście z cienia
autor: Janusz A. Zajdel
wydawnictwo: superNOWA
ISBN: 9788370541934

wtorek, 15 marca 2011

Wieczór filmowy: Mała Moskwa

Rzadko oglądam filmy, nie lubię robić tego w samotności, gdyż takie chwile przeznaczam raczej na książki. Podczas spotkań towarzyskich zaś raczej pierwszeństwo mają rozmowy przed patrzeniem w ekran. Raz na jakiś czas jednak trafiają się wieczorki filmowe, w czasie których nadrabiam chociaż trochę swoje ogromne zaległości w tej akurat dziedzinie kultury.

Ach, dziesiąta muzo, chociaż Cię doceniam, to nie jestem gorliwą Twoją wyznawczynią.

Ostatni, sobotni wieczorek filmowy obejmował trzy filmy - Małą Moskwę, Skazanych na Shawshank oraz Incepcję.

Mała Moskwa jest filmem polsko-rosyjskim, opowiadającym o czasach stacjonowania w Legnicy dużego garnizonu wojsk radzieckich. To z tego powodu to polskie miasto nazywane było Małą Moskwą. Pokazane zostały tu stosunki polsko-radzieckie w tamtych czasach, gdzie oficjalnie panowała przyjaźń między narodami, nieoficjalnie zaś władze nie dążyły do zacieśniania stosunków ponad to, co konieczne i niezbyt przychylnie patrzyły na samoistnie rozwijające się przyjaźnie między żołnierzami i cywilami obu narodów. Film dobrze pokazuje Legnicę za tamtych czasów. Wrażenie robi m.in. problem z ochrzczeniem dziecka przez rosyjskie małżeństwo, które ze względu na niezapowiedzianą wizytę nie może w chrzcie własnego dziecka uczestniczyć, by się nie zdradzić. W odpowiednim momencie zaczynają po prostu śpiewać religijną pieśń. Przede wszystkim opowieść dotyczy jednak historii Wiery, żony radzieckiego oficera i polskiego porucznika Michała, którzy zakochują się w sobie. Historii, przedstawianej z perspektywy męża Wiery, Jury, który po latach przyjechał zadbać o jej grób i pokazać go córce, nastawionej bardzo niechętnie do matki i do Polaków.

Na mnie największe wrażenie w filmie robił właśnie Jura i jego postawa wobec żony. Sam romans był nijaki, chociaż oparty na prawdziwej historii, co nieco zwiększa jego wartość. Zdecydowanie odbiega od większości obecnie produkowanych filmów poziomem, chociaż z owego sobotniego wieczorku filmowego dla mnie był najsłabszym z obejrzanych.

czwartek, 10 marca 2011

Okropności

Nie, to nie jest prywatny wpis i prywatne okropności - a jedynie nieco refleksji nad siódmym tomem autobiografii Joanny Chmielewskiej. No co ja na to poradzę, że akurat taki jest tytuł tej książki? ;-)

W moich odczuciach ta część mocno zazębia się z poprzednią - Starym Próchnem, ze względu na to, że wiele wydarzeń chronologicznie powinno się było znaleźć w poprzedniej części. Biorąc pod uwagę jednak to, jak smutne były to wieści przestaje dziwić to, że Chmielewska nie chciała o tym długo pisać.

Spory fragment książki poświęcony jest Alicji. Właściwie każdy, kto zna twórczość Chmielewskiej, niewiele dowie się tu nowego. Charakter Alicji wyskakiwał ze wszystkich książek, w których była opisywana; ze szczególnym uwzględnieniem oczywiście kolejnych, wcześniejszych tomów Autobiografii.

Nie będę ukrywać, że to już nie to, co było wcześniej - by wypełnić książkę pojawiają się drobne wydarzenia, które wcześniej zapewne byłyby wspomniane na stronie, a tu rozciągają się na kilkanaście kartek. Przykładem może być walka ze ślimakami w ogrodzie, co do której nie neguję, że istotnie zatruć mogła życie skutecznie, ale czy nie można jej było nieco skondensować?

Autobiografia zmienia się w coś bardziej przypominającego dziennik, relacje z codziennych dni, z rzadka przerywanych czymś poważniejszym, co powoduje, że odstaje od tomów wydanych w latach 90-tych. Tam na przestrzeni pięciu tomów (a początkowo w zasadzie czterech i aneksu) zawartych zostało około 60 lat życia autorki, nowe tomy obejmują okres maksymalnie kilku lat.

Zgadzając się z tytułem książka zawiera też mniej charakterystycznego humoru autorki, trudno jednak tego oczekiwać biorąc pod uwagę jak mało radosne wydarzenia opisuje.

Zastanawia mnie, dlaczego w tym tomie nie było ani słowa o Jerzym. Robert, Zosia i Monika byli wspomniani kilkakrotnie, a drugie, polskie dzieci? Karolina? Drugim pytaniem, dręczącym mnie z ciekawości związanej z końską pasją jest pytanie o tajemniczą Martę na kasztanie, o której nie było ani słowa, a której zdjęcia w książce się pojawiły. Może ja po prostu nie potrafię dopasować odpowiedniej Marty, bo wszak kilka osób o tym imieniu wśród znajomych Chmielewskiej się trafiło?

Dla fanów autorki jest to oczywiście pozycja obowiązkowa i jeżeli wydane zostaną w przyszłości kolejne tomy to na pewno także po nie sięgnę.

Metryczka:

autor: Joanna Chmielewska
tytuł: Autobiografia 7. Okropności
wydawnictwo: Kobra
ISBN: 978-83-61455-09-7

niedziela, 6 marca 2011

Sto lat samotności

Początkowo powieść miała nosić tytuł Dom, jednak autor odstąpił od tego ze względu na istniejącą książkę o podobnym tytule. Chociaż ostateczny tytuł jest bardziej intrygujący to przyznam, że pierwotny pomysł miał bardzo duże uzasadnienie w treści książki.

Akcja toczy się w niewielkiej miejscowości Macondo założonej przez Jose Arcadio Buendia. Miasteczko sprawia wrażenie odciętego od świata, a jedynym kontaktem jego mieszkańców z postępem początkowo jest grupa wędrownych Cyganów. Do końca książki atmosfera Macondo sprawia wrażenie jak z sennych, leniwych godzin popołudniowej sjesty nawet wówczas, gdy opisywane wydarzenia absolutnie nie kojarzą się z brakiem aktwności. 

Historia dotyczy jednej rodziny, Buendiów, założonej przez poślubionych sobie kuzynów, Jose Arcadia i Urszuli. To ich dom jest centrum powieści, a oni i ich potomstwo jej bohaterami. Jose Arcadio jest marzycielem, porywają go co chwilę nowe fascynacje naukowe, cieszy się w mieście dużym poważaniem. Urszula niejednokrotnie musi znosić wybryki męża, to ona jednak była tą osobą, która podtrzymywała świetność i życie rodziny. Mieli trójkę dzieci, synów Jose Arcadia i Aureliana oraz jedną córkę Amarantę. Do rodziny dołączają także Rebeka przygarnięta na wychowanie i Melquiades, stary Cygan i przyjaciel Jose Arcadio ojca, który pozostawi po sobie zapiski nie do odcyfrowania przez sto lat życia rodziny. Z czasem pojawią się kolejni synowie i córki Buendiów, ich kochankowie i współmałżonkowie.

Historia obłąkania Jose Arcadio, zarazy, nawiedzającej Macondo, powstań ludności i wojny domowej, masakry robotników z plantacji bananowych i przede wszystkim perypetie uczuciowe i życiowe kolejnych Buendiów i ich najbliższych powoduje, że ciężko oderwać się od tej książki. Narracja prowadzona jest oszczędnym stylem, zaznaczając jedynie najważniejsze sprawy rodzinne - w taki sposób jednak, że wydaje się, iż te postacie są autentyczne i znajome, że wie się o nich wszystko. Trzeba przyznać zresztą, że niewiele jest tu postaci, które by nie zapadły w pamięć, większość jest charakterystyczna, ma zarysowane wyraźnie cechy charakteru i swoje dziwactwa.

Powieść w kilku miejscach splata ze sobą realizm ze sprawami nadprzyrodzonymi - po domu kręcą się zjawy przodków, jest przepowiadanie przyszłości i jedno wniebowstąpienie. Przez tę książkę poczytałam trochę więcej o realizmie magicznym, którego była prekursorem i mogę zdecydowanie napisać, że ten gatunek przypada mi do gustu.

Na pewno Sto lat samotności w pełni zasługuje na swoje miejsce w kanonie literatury pięknej - to jedna z najlepszych książek, po które sięgnęłam w ostatnim czasie. 

Metryczka:
autor: Gabriel Garcia Marquez
tytuł: Sto lat samotności
wydawnictwo: MUZA
ISBN: 8374952651

piątek, 4 marca 2011

Z cyklu ulubione: Góra Duszy

Książka, którą czytałam długo, najdłużej ze wszystkich czytanych do tej pory. Rozdziały, na które została podzielona, były króciutkie - miały po kilka, kilkanaście stron. Mimo ich niewielkiej objętości każdy z nich  niósł pewną dawkę emocji lub skłaniał do chwili refleksji. Takie dawki, które Gao Xingjian serwował na kilku kartkach u innych autorów niejednokrotnie wystarczyłyby na dwu, trzykrotnie dłuższe teksty. To była najważniejsza przyczyna tak długiego okresu, jaki upłynął mi między przeczytaniem pierwszego i ostatniego zdania tej książki.

Sięgałam po nią między innymi utworami delektując się nią, czytając jeden, czasami kilka rozdziałów i przechodząc do kolejnej pozycji.

Góra duszy przesiąknięta jest duchem tradycji i wierzeń chińskich. Wędrówka przez ten kraj, w której czytelnik towarzyszy autorowi, zaznajamia go z różnymi, regionalnymi kulturami. Przede wszystkim jednak to książka o relacjach międzyludzkich.

Dla mnie była naprawdę niesamowita. Wabi i nęci, by przeczytać ją jeszcze raz - choć tyle innych książek, nieczytanych w ogóle, czeka w kolejce... Może znów sięgnę po nią czytając tak, jak za pierwszym razem, po jednym rozdziale między innymi pozycjami?

Metryczka:
autor: Gao Xingjian
tytuł: Góra Duszy
wydawnictwo: REBIS
ISBN: 83-7301-359-8

czwartek, 3 marca 2011

Pączek z różą i szklane domy

Tłusty Czwartek niejako zobowiązuje do zjedzenia chociaż jednego pączka, za którymi osobiście nieszczególnie przepadam. Jedyne, które naprawdę lubię to pączki z różą, a i to nie jadam ich częściej, niż raz w roku właśnie z okazji zakończenia karnawału. W tym roku tradycji nie dopełniłam, takich pączków w sklepach już nie było. Kupiłam sobie w zamian jednego z makiem, bo tylko takie zostały i teraz leży przede mną, a ja nie mam ochoty go zjeść.

Tej tradycji podtrzymywać nie będę - zresztą, gdyby nie przypadek nie pamiętałabym nawet o tym, jaki dzisiaj jest dzień, co poświadcza moje przywiązanie do niej.

Na szklane domy natrafiłam u Marqueza w jego najbardziej znanej książce o wieku samotności. Czyżby przeczytał kiedyś powieść Żeromskiego? Luźna, mglista myśl, która przyszła mi do głowy, gdy ujrzałam te hasło w powieści, niekoniecznie wzięta na poważnie. Niedawno , gdy niedawno na szklane domy trafiłam także u Zajdla w jego Paradyzji nie miałam wątpliwości, że chodzi o aluzję do Przedwiośnia właśnie; wyraźnie zaznaczone było tam, iż chodzi o jedną z ziemskich powieści. W przypadku autora z Kolumbii skojarzenie przyszło raczej przez to, że nie minęło zbyt wiele czasu od momentu, gdy skończyłam Paradyzję.

Aż zastanowiłam się nad tym, czy przypadkiem nie pojawiła się kiedyś jakaś przepowiednia lub coś w tym stylu, związanego właśnie ze szklanymi domami. W swoich, dosyć pobieżnych, przyznaję, poszukiwaniach nie natknęłam się jednak jak do tej pory na nic choćby w przybliżeniu podobnego.

środa, 2 marca 2011

Koty z Iriomote

Te niewielkie drapieżniki, rozmiarów kotów domowych, były dla mnie do wczoraj zupełnie nieznane. W tej chwili mam wrażenie, jakbym od dawna o ich istnieniu wiedziała, a to za sprawą książki Iriomote. Wyspa dzikich kotów Krzysztofa Shmidta i Nozomi Nakanishi.

Jak pisałam wcześniej miałam zaplanowaną wizytę w bibliotece, gdzie udało mi się dostać dwie lektury, po które się udałam - jako, że nie posiadałam jeszcze identyfikatora, nie mogłam ich zamówić przez internet wcześniej. Na tym moje książkowe zdobycze na razie miały się ograniczyć, jednak po drodze mijając Matras pomyślałam, że wstąpię zobaczyć, czy nie ma dwóch pozycji, których zakup miałam zaplanowany od dawna. W sklepie w oko wpadła mi wspomniana wyżej książka i chociaż ostatnio trzymam się raczej list zaplanowanych wcześniej do czytania dzieł, to w tym wypadku odezwała się moja intuicja i kazała ten tytuł kupić.

Terminowość jednej z książek bibliotecznych powinna wymusić na mnie kolejność czytania - jednak na przyciąganie magnetyczne nie byłam w stanie nic poradzić. Otworzenie książki, by zerknąć tylko, czym ona jest, skończyło się poświęceniem całego wieczoru i dzisiejszego poranka, by doczytać ją do końca.

Opowiada o doświadczeniach polskiego zoologa na jednej z mało znanych japońskich wysp, gdzie zajmował się badaniami nad wędrówkami tych mało poznanych drapieżników, jakimi są koty z Iriomote - dzisiejszą populację osobników tego gatunku szacuje się na 50 -100 sztuk żyjących wyłącznie na tej jednej wyspie. Autor opisuje badania prowadzone za pomocą telemetrii i trudności, które wraz ze swoimi współpracownikami podczas nich napotykali. Najwięcej treści z tej niezbyt obszernej książki poświęconej jest właśnie kotom, ale znaleźć tu można także opis samej wyspy z zaznaczeniem kilku najważniejszych przedstawicieli zarówno fauny, jak i flory oraz nieco zwyczajów miejscowej ludności.  Zwyczajów, dodam, odmiennych od typowo japońskich ze względu na odrębność tych wysp i ich stosunkowo krótką przynależność do Japonii.

Lektura przybliża szerszemu gronu istnienie tej maleńkiej, nieznanej wyspy oraz zamieszkujących ją yamaneko (japońska nazwa tych konkretnych kotów), chociaż chciałoby się poczytać o nich więcej, niż to zostało opisane. Dotyka też problemów związanych z rozwojem cywilizacyjnym ludzi i budzi refleksje nie tylko związane z ochroną środowiska (chociaż te na pierwszym miejscu), ale w moim wypadku i te związane z upowszechnianiem się i jednoliceniem różnych kultur.

Metryczka:
autor: Krzysztof Schmidt, Nozomi Nakanishi
tytuł: Iriomote - wyspa dzikich kotów
wydawnictwo: Zysk i S-ka
ISBN: 978-83-7506-184-0

wtorek, 1 marca 2011

Poloneza czas zacząć

- choć nie w tany ruszam.

Dojrzewały te chęci spróbowania swoich sił w prowadzeniu bloga, oj dojrzewały - i to przez dłuższy czas. Właściwie kwestia pisania czegokolwiek od siebie pozostawała zawsze w sferze "może kiedyś" - to kiedyś wreszcie nadeszło i zaowocowało założeniem konta i pierwszym, krótkim postem.

Obawiałam się zawsze tego, czy będę miała coś do przekazania, taki już mój zwykły brak wiary w siebie -a patrząc na to, z jaką łatwością przychodzą mi posty na forach dyskusyjnych oraz na ich długość muszę chyba przyznać, że brak ten był nieco bezpodstawny.

Debiutancki wpis zgodnie z zapowiedzią króciutki - jutrzejsze obowiązki i zamiary wymagają ode mnie dosyć wczesnej pobudki, bym mogła się ze wszystkim wyrobić. A w planach mam między innymi odwiedzenie biblioteki miejskiej (ach, jakby mi brakowało książek w domu, nawet tych nieprzeczytanych!), na co już się cieszę, oraz sklepu z wyborem różnych herbat. Pozostałe plany nie są już takimi przyjemnościami, chociaż na szczęście nie zapowiada mi się także na jutro nic z serii uciążliwych obowiązków.

Na koniec refleksyjnie - powtarzałam zwykle, że do szczęścia potrzebne mi są wyłącznie rzeczy na literkę k:
- książki
- konie
- koty
- kominek
- komputer - od niedawna.
Właśnie uprzytomniłam sobie, że brakuje w tym spisie herbaty, która nie spełnia już kryterium literkowego. No chyba, żeby dopisać to jako kubek z herbatą - w końcu herbata w szklance nie smakuje tak samo...