poniedziałek, 26 września 2011

Zimowy monarcha


Otoczona mgłami wiecznie zielona wyspa chroniona była przez długie lata przez bogów. Pełna gęstych zarośli, pastwisk, na których wypasano owce i rzek, meandrujących swoimi korytami tak, by trafić do morza wydawała się żyzną krainą, gdzie życie powinno było płynąć spokojnie dostosowując się do rytmu pór roku i świętych obrzędów, prowadzonych przez druidów.


Żyzność wyspy okazała się jednak być także jej zgubą, przyciągając do siebie Rzymian z religią chrześcijańską i Saksonów, głodnych ziemi. I choć Ci pierwsi odeszli, pozostawiając po sobie jedynie miasta, drogi i mosty, to już Ci drudzy zagarnęli dla siebie sporą część wyspy, nazwaną przez rodowitych mieszkańców od tego czasu Lloegyrią, Utraconymi Ziemiami.

Tą wyspą była Brytania w czasach, gdy druidzkie święte ognie powoli gasły, by ustąpić miejsca wierze w Chrystusa, a jej tereny były miejscem nieustannych walk zarówno z Saksonami, jak i wewnątrz królestw rodowitych Brytów. W czasach, które do dziś nazywane są najmroczniejszymi czasami wyspy i w których miały miejsce ważne dla wyspy wydarzenia, o jakich do dzisiaj krążą legendy. Legendy, o których śpiewali bardowie, niejednokrotnie zmieniając i ubarwiając rzeczywiste zdarzenia i które przetrwały do dzisiejszych czasów, przerabiane już nie tylko przez pieśniarzy czy kościół, ale i pisarzy fantastów, odchodząc daleko od swych pierwowzorów. Jedną z takich legend jest ta o Arturze, Merlinie i Camelocie, powtarzana w tysiącach różnych wersji, z czego większość nie zgadza się z tymi ubogimi źródłami historycznymi, jakie pozostały z tamtych czasów i przedstawionym w nich obrazem życia Brytów.

Cornwell w Zimowym Monarsze i kolejnych dwóch tomach tej trylogii przedstawia nam zapisy z dziejów Brytanii uczynione przez mnicha ku pamięci potomnych w trosce o to, by wiedza o nich nie pochodziła wyłącznie z pieśni bardów. Derfel, bo tak nazywał się ów mnich, w czasie, gdy spisuje tę historię, jest prawdopodobnie jedną z niewielu wciąż żyjących osób, które pamiętają bitwy między Brytami i te z Saksonami, Ginewrę i Artura, znającą prawdziwie oblicze Lancelota i innych królów, władców i możnych krain, na jakie Brytania była wówczas podzielona.

Jego opowieść wciąga od pierwszych słów, kreśląc dramatyczne narodziny wnuka wielkiego króla Uthera, Mordreda. Gdy król ginie, wyznaczając niemowlę na swego następcę Dumnoni, najważniejszą krainą Brytanii rządzić zaczyna rada, w której skład m.in. wchodzi Artur, przez wielu widziany jako prawdziwy władca tych terenów.

Opowieść pełna jest emocji i namiętności, walk, zdrad i poświęcenia, prawdziwych przyjaciół, wojowników i nadziei, że uda się scalić krainy brytyjskie i przegnać precz Saksonów. Na kartach książki pojawiają się księżniczki, wojowie, druidzi, w tym słynny Merlin i jego następczyni Nimue, biskupi chrześcijańscy i skarby Brytanii. Czy uda się spełnić marzenie o jedności Brytanii? Czy do jego osiągnięcia skuteczniejsze będą włócznie wojów czy stare, zapomniane obrzędy z zaprzepaszczonej wiedzy starych druidów, wzywające na pomoc bogów?

Klimatu powieści, niosącego w sobie wiarę w czary i przesądy (choć nie zapominajmy o sile miecza) dopełniają nazwy i imiona, z małymi wyjątkami (jak Ginewra) zapisywane w ich oryginalnym brzmieniu. Z przyjemnością czyta się o takich postaciach, jak Ceinwyn, Nimue, Igraine czy Morgana, o takich miejscach, jak Ynys Wydryn czy przedmiotach takich, jak Kocioł z Clyddno Eiddyn.

Po tej lekturze bohaterowie legend przyjmą bardziej ludzkie oblicze, a lasy wydadzą się pełne mocy starych bogów, szczególnie tam, gdzie pojawia się mgła.



9 komentarzy:

  1. Ja również byłam zachwycona wszystkimi trzema częściami, niesamowity klimat!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzeczywiście :) dlatego żałuję, że już powoli zbliżam się do końca ostatniej części :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja postawiłam te książki wysoko na półkę i coś mi nie po drodze z drabiną :) Ale dojdę i do tej trylogii, jak tylko przeczytam wszystko Cornwella, co mam bliżej ziemi, czyli Hellequin i Wagabundę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Widzę, że kolejna wersja "retellingu" legend arturiańskich... Cóż ciekawego tym razem autor dodał od siebie, na ile to jest nowe ujęcie tematu?

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam za sobą już dwie wersje legend arturiańskich: kiepski "Miecz dla króla" i wspaniałe, moje ulubione "Mgły Avalonu". Trylogia Cornwella jest na liście do przeczytania w 2012 roku. ;) Zbiera same dobre recenzje, więc liczę, że mnie nie zawiedzie, choć Mgły trudno byłoby przebić.

    OdpowiedzUsuń
  6. @Tomek, powiedziałabym, że realia historyczne. Nie ma tu poszukiwań świętego Graala (choć w pewien sposób można mówić o odpowiedniku tego), nie ma rycerzy w pełnych zbrojach na wzór późniejszego średniowiecza, są za to piesi wojowie w kolczugach i pierwszy jeźdźcy.

    Po prostu to, co mogło rzeczywiście mieć miejsce, a nie baśniowe wymysły :)
    Z tym, że nie siedzę mocno w temacie arturiańskim i nie do końca wiem, co już było w różnych wersjach legendy.

    @Aleksandra, Mgieł nie czytałam, kiedyś bardzo chciałam, teraz zeszły na bardzo daleki plan, tyle mam pozycji, po które bardziej chcę sięgnąć. Cornwellową wersję legendy polecam - bardzo dobra lektura rozrywkowa, lekka i przyjemna, z klimatem, łatwo się czytająca.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tyle już tego było- czy warto kupić jeszcze jedną wersję? Kusi fakt. :)

    OdpowiedzUsuń