wtorek, 11 października 2011

Nieprzyjaciel Boga


W odosobnieniu, za murami chrześcijańskiego klasztoru Derfel, były wojownik Brytanii, snuje wciąż swoją opowieść o Arturze, spisywaną w ukryciu przed nieprzychylnym byłemu wodzowi biskupem. Opowieść pełną szczęku mieczy i huku uderzających o tarcze tarcz, gdzie naprzeciw sobie stają dwie armie, jedna upojona piwem, druga miodem.


Wojny z Saksonami nie są jednak jedynym zmartwieniem, trapiącym Brytanię i oddanych jej ludzi, targają nią także wewnętrzne konflikty i nieporozumienia. Prywatne losy Derfla, Artura i ich przyjaciół również plotą się zarówno z chwil szczęścia, jak i smutków i tragedii, porywając za sobą złudzeniem prawdziwości  opisywanych wydarzeń.


Sięgając po Trylogię Arturiańską Cornwella czytelnik, obeznany we wszelkich możliwych legendach arturiańskich, może poczuć się tak, jak czuła się Condwiramurs  czytająca Czarną Księgę z Ellander, czyli tę brzydko prawdziwą wersję legendy o wiedźminie. To nie są znane nam wersje pełne szlachetnych rycerzy, potężnych magów, czarów i chrześcijańskich poszukiwań świętego Graala w kolejnych, fantastycznych odsłonach - to osadzenie postaci z legend w czasach historycznych, obrazujące prawdziwe życie ówczesnego Bryta. Nie ma tu magów, są druidzi, posługujący się często sztuczkami, a sama magia jest kwestią wiary w bogów - czytelnik sam może osądzić, czy wszystko jest wyłącznie dziełem przypadku, czy jednak działań nadprzyrodzonych, wywołanych przez modły i będących przejawem tego, że rzeczywiście istniały i miały potężne moce istoty takie jak Manawyddan.

Kto wierzył w bogów, ten pokładał nadzieję w Merlinie i Trzynastu Skarbach Brytanii, licząc na to, że zapanuje dzięki nim pokój, a kraj zostanie wolny od Saksonów. Kto pokładał wiarę raczej w mieczu, ten liczył, że nadchodzące bitwy są tymi ostatnimi, a po nich nareszcie wszystko się ułoży.

Czy któreś podejście było słuszne?

Muszę przyznać, że ostatnio bardzo mało czytam książek, które wciągałyby tak, że świat zewnętrzny przestaje istnieć i liczyć się - zwykle pamiętam, że czytam, choć nieraz są to bardzo dobre utwory, jednak ich zalety przejawiają się w innych walorach. W przypadku Trylogii Arturiańskiej podczas czytania zapominałam o istnieniu czegokolwiek poza Brytanią i bohaterami, przedstawionymi przez Cornwella.

Metryczka:

Autor: Bernard Cornwell
Tytuł: Nieprzyjaciel Boga (The Enemy of God)
Wydawnictwo: Erica
ISBN: 978-83-62329-00-7
Liczba stron: 520

8 komentarzy:

  1. Ehhh kusisz, kusisz... ale ja się jeszcze jakiś czas nie dam.

    Metryczki na górze są fajniejsze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie tak, ale to w przypadku recenzji - a ja nie piszę klasycznych recenzji ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny cykl, dawno nic mnie tak nie wciągnęło (aaa, przepraszam, zapomniałam o "Panu Lodowego Ogrodu"!) :)

    OdpowiedzUsuń
  4. @Karo, Twoje recki to nie są recki, zacznijmy od tego. :D

    A Nieprzyjaciel Boga to taka typowa druga część trylogii - mnie nie wpadł za bardzo w pamięć, co miało miejsce w przypadku Zimowego monarchy i Excalibura.

    OdpowiedzUsuń
  5. No to przecież napisałam, że nie piszę recenzji :P
    Tzn inaczej - zdarza mi się od czasu do czasu (Rozgwiazda, Zodiac) ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja odwrotnie. Czytając tę, wciąż pamiętałam, że czytam. Jeśli o mnie chodzi z tego tomu zapamiętam historię Tristana i Izoldy. Podoba mi się to, że Cornwell potrafi tak wszystko po swojemu "przekręcić" :).

    OdpowiedzUsuń
  7. Wersja Cornwella chyba uderzała bardziej, niż ta wszystkim znana opowieść o Tristanie i Izoldzie.

    Ale Cornwell nie jest jedynym, który potrafi wszystko przekręcać :) tyle, że u niego te zmiany mają silne podłoże i uzasadnienie historyczne, a nie są jedynie wynikiem wyobraźni i kreatywności autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mogę uspokoić Cię, że z "Dziewczyną" na pewno bedzie inaczej. "Świat Zofii" był obszerną, wielopłaszczyznową powieścią, którą męczyłam ponad dwa tygodnie i po przeczytaniu nie wiedziałam, na czym skupić myśli, tak samo jak miałam problem z wyrobieniem sobie jednoznacznej opinii lecz po czasie wszystko uporządkowało się w mojej głowie, a tym samym książka zyskała na wartości. "Dziewczyna z pomaranczami" ma zaledwie 180 stron, jest to lektura na jeden dzień, a moralizatorstwa jest w niej niewiele :)

    OdpowiedzUsuń