wtorek, 26 czerwca 2012

Dzienniki Gwiazdowe

Lemem straszono mnie od dawna, że trudny, że mało kto jest w stanie go zrozumieć, że to książki dla wybrańców itd. Ba, nawet polonistka w podstawówce o Opowieściach o pilocie Pirxie powiedziała, że to mi się nie spodoba, na skutek czego była to jedyna ominięta wówczas przeze mnie lektura programowa. Tak leciały rok za rokiem i lektura za lekturą, stopniowo zbaczając silnie w strony fantastyczne i nazwisko Lema zaczęło przemykać mi przez myśli jako nazwisko autora, co do którego twórczości wypadałoby się kiedyś ustosunkować osobiście. Kiedyś w tym wypadku oznaczało jednak bliżej nieokreśloną przyszłość - aż do momentu, gdy w miejskiej bibliotece pozycje, na które miałam ochotę okazały się być wypożyczone, a lemowski Szpital Przemienienia leżał w miejscu silnie rzucającym się w oczy. Znający twórczość Lema orientują się, że trafiłam akurat na niefantastyczną pozycję tego autora, toteż nadal niewiele mogłam powiedzieć o tym, jakim fantastą był Lem.

Wreszcie niedawno w moje ręce trafiły Dzienniki Gwiazdowe, jedna z bardziej znanych pozycji autora. Znając już jedną powieść Lema oraz te wszystkie opinie, które o nim krążyły spodziewałam się czegoś, co by miało silniejsze podłoże naukowe, tymczasem "trudność" Lema nie w nauce leży, przynajmniej w Dziennikach Gwiazdowych.

Opatrzona fikcyjnymi przedmową i wstępem książka udaje popularnonaukowe opracowanie części zapisków z dzienników pokładowych, prowadzonych przez Ijona Tichego podczas wielu podróży kosmicznych, w których wziął udział. Opatrzenie powieści nazwiskiem Lem jako autora według wstępu jest błędem, a być może kaczką dziennikarską, wymierzoną w osobę Tichego, gdyż:
[...]każdy obznajomiony choć po łebkach z historią kosmonautyki wie, że LEM jest to skrót nazwy LUNAR EXCURSION MODULE, czyli eksploracyjnego pojemnika księżycowego, który był budowany w USA w ramach "Projektu Apollo"[...].
W szczególności: LEM był wprawdzie zaopatrzony w mały móżdżek (elektronowy), urządzenie to służyło jednak wąskim celom nawigacyjnym i nie mogłoby napisać ani jednego sensownego zdania.
Powyższy cytat dowodzi dystansu Lema do samego siebie i jego poczucia humoru, które zresztą znajduje swoje odbicie w prawie całej książce. Zabieg podawania siebie za nieistniejącego mógł jednak namieszać ludziom w głowach i, jak to wynika z dodatku pt. Lema nie ma? napisanego przez Wojciecha Orlińskiego, rzeczywiście tak się stało w przypadku Philipa K. Dicka. Nad dodatkiem rozwodzić się szerzej nie będę, ale  z lektury czerpałam przyjemność, choć Dickowi jego sytuacji zazdrościć nie można.

Właściwe Dzienniki Gwiazdowe rozpoczynają się od relacji z podróży siódmej Ijona Tichego opisem katastrofy, która dotknęła jego rakietę. Wracając myślami do tego opowiadania zamiast Ijona i rakiety w przestrzeni kosmicznej widzę oczami wyobraźni Lema przy bliżej nieokreślonym samochodzie zagubionego gdzieś na odludziu polskich wsi. To wrażenie powstało przez usłyszanych kilka opinii na temat wydania Listów między Mrożkiem i Lemem, które jednak wciąż są przede mną i być może wrażenie okaże się być zupełnie nieprzystające do rzeczywistości, niemniej jednak coś prowincjonalnego przebija z kart Dzienników Gwiazdowych nie tylko przy okazji Podróży siódmej.

W całej książce, rozgrywającej się w przeważającej mierze w przestrzeni kosmicznej bądź na innych planetach brakuje poczucia tej nieograniczonej przestrzeni i pustki, tak silnie kojarzących się z międzygwiezdnymi podróżami. Przelot z jednej planety na drugą przypomina raczej przejazd pociągiem czy samochodem ze wsi pod Warszawą do małego miasteczka w innym województwie, niż faktycznie odległe wyprawy. Pod tym względem Dzienniki Gwiazdowe przypominały mi nieco Autostopem przez galaktykę, choć Adams kreuje coś bardziej na kształt międzyglobalnej wioski, książka Lema zaś jest zdecydowanie od Autostopem bogatsza, pozwalając dokładniej przyjrzeć się wadom i postawom ludzkości (czyżby silniejszy teleskop?).

W prześmiewczy i ironiczny sposób, z dystansem nie tylko do siebie, ale do wszystkich ludzi, Lem odmalowywuje w mniej lub bardziej dziwnych sceneriach przywary, właściwe niejednemu człowiekowi, a w niektórych z opowiadań odbicia znajdują całe społeczeństwa. Nauka czy kosmos są tłem, służącym do podkreślenia tej niedoskonałości człowieczego rodu, którą Lem akurat obrał sobie za cel - i tak np. we wspominanej już Podróży siódmej zawirowania czasowe i wielokrotność postaci uwypuklają tendencje ludzi do czczej gadaniny i tworzenia planów działania zamiast praktycznych czynów, a także brakiem współpracy, choć ta zawsze jest efektywniejsza od działania w pojedynkę, a bywa, że wręcz jest niezbędna. W kolejnej podróży, bardzo nietypowej, wykpiona zostaje megalomania człowieka, pozwalająca mu na tytułowanie się homo sapiens - nie przytoczę jednak za Lemem prawdziwej systematyki, bo jest i długa, i mogłaby wywołać głosy oburzenia, choć osobiście się przy niej zaśmiewałam, podobnie jak przy opisywaniu, skąd na Ziemi wzięło się życie. Niektóre z podróży, choć zabawne, w istocie potrafią być gorzkawe, przede wszystkim w tym wypadku nasuwa mi się na myśl Podróż jedenasta, w której istotne znaczenie mają mózgi elektronowe. Lem wskazuje w tym, i nie tylko w tym, opowiadaniu na to, co jego zdaniem jest największym zagrożeniem dla ludzkości, jak to zresztą s-f czynić powinna; kilkakrotnie w swoich tekstach pisarz powraca także do problemu rozwoju ludzkości, podchodząc do niego z różnych perspektyw, za każdym razem zaznaczając, że historia nawet pod kontrolą nie mogła potoczyć się w sposób pozwalający na uniknięcie niektórych błędów. Przy okazji Lem bawi się nazwami własnymi, częstokroć przekręcając nieco imiona i nazwiska słynnych osób czy też postaci z religii lub mitologii, przypisując im odmienne role, niż te zazwyczaj się z nimi kojarzące, podobnie też tworzy wiele skrótowców dla wymyślonych przez siebie organizacji. Zabieg ten dosyć ciekawy i wywołujący z początku uśmiech na twarzy po pewnym czasie stał się jednak dla mnie przy czytaniu nużący, tak, jakby brakło autorowi przy tym umiaru, przesyt skrótami był wyraźny. Pojawiają się w opowiadaniach także pytania czy zagadnienia kwestii teologicznych czy filozoficznych.

By w pełni oddać wszystkie zalety Dzienników musiałabym omawiać każdą z podróży Ijona osobno, co wydłużyłoby wpis niesamowicie - żadne z opowiadań nie jest opowieścią pustą, stworzoną sobie a muzom, lecz w każdym da się wypatrzeć kilka rzeczy, wartych wspomnienia. Oprócz podróży pozostaje druga część książki, zawierająca wspomnienia Ijona, będąca nieco poważniejsza w swej wymowie, niż opisy beztroskie go włóczęgostwa bohatera w części pierwszej. Ponadto sama postać głównego bohatera jako osoby niezwykle w wykreowanym uniwersum znanej, inteligentnej, docenianej i częstokroć obarczanej niezwykle odpowiedzialnymi zadaniami, a jednocześnie w rzeczywistości wykazującej niejednokrotnie spore skłonności do przesady i głupoty też nadawałaby się do przeprowadzenia nad nią nieco głębszej analizy.

Po przeczytaniu Dzienników Gwiazdowych nie tylko poczułam się w pełni usatysfakcjonowana lekturą, ale zrozumiałam też zarzuty Dicka odnośnie tego, że Lemem musi być najprawdopodobniej wieloosobowy komitet, gdyż porównując pierwszą i drugą część Dzienników oraz Szpital Przemienia nie wiedząc o tym, że autorem wszystkich jest ten sam człowiek trudno byłoby mi w nich rozpoznać ślady tego samego pióra. Wszechstronność pisarza ujawnia się w różnorodności zarówno pomysłów, jak i sposobów prowadzenia narracji, co pozostawia mi nadzieję, że przy kolejnych pozycjach będę miała możliwość odkrywania czegoś nowego, zamiast powielonych, ogranych już schematów.

Metryczka:
Tytuł: Dzienniki Gwiazdowe
Autor: Stanisław Lem
Wydawnictwo: AGORA
Data wydania: 2008 (data przybliżona)
ISBN: 9788375524017
Liczba stron: 358

6 komentarzy:

  1. To nie mój gatunek literacki, ale "Dzienniki gwiazdowe" czytałam. :) Wyszłam z założenia, że to już klasyka, a klasykę wypada znać. :) I mimo całej mojej awersji do fantastyki, pamiętam, że nawet mi się podobały. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałaś naprawdę głupią polonistkę ^^ Moja mnie właśnie do "Dzienników..." zachęciła ;)

    A tak poza tym to cieszę się, że wreszcie sięgnęłaś po fantastycznego Lema i że Ci się podobał :)

    OdpowiedzUsuń
  3. @Nati, najlepsze pozycje w każdym gatunku warto znać - tylko nie zgłębiać się w rzesze powieści przeciętnych, jeśli to nie Twój gatunek :-)

    @Harashiken, ona nie była głupia - wydaje mi się, że w tamtym momencie faktycznie niekoniecznie przypadłoby mi to do gustu ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzienniki gwiazdowe to mój najbardziej prawdopodobny wybór na drugie spotkanie z Lemem. Będę zatem porównywać wrażenia i z Twoim tekstem, i z moimi, dotyczącymi Solaris :)

    OdpowiedzUsuń
  5. "Dzienniki..." aż kipią od pomysłów, którymi Lem mógłby zapłodnić 100 gorszych pisarzy. Świetna książka. Nie tak ciężka jak "twarde" pozycje Mistrza. W sam raz na zaostrzenie apetytu.

    pzdr

    OdpowiedzUsuń
  6. Podobno fajne :)
    Może przeczytam...
    Milutki opis !
    Zapraszam do mnie ~ http://day-and-night-with-books.blogspot.com/
    Mól książkowy Weronika.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń