Terry'ego Pratchetta oraz jego cyklu Świat Dysku chyba nie trzeba nikomu przedstawiać - nawet nie-fantaści zwykle coś o nim słyszeli.
Trzy wiedźmy to jedna z książek wchodzących w skład tego cyklu, a w zasadzie można tu mówić nawet o podcyklu o czarownicach z Lancre. Głównymi bohaterkami są Magrat, Niania Ogg oraz Babcia Weatherwax, stanowiąc odbicie trzech aspektów Wielkiej Bogini. Każda z nich jest inna, razem jednak stanowią silną mieszankę wybuchową - powodując głównie wybuchy śmiechu.
Fabuła Trzech wiedźm jest w pewnym sensie parodią szekspirowskiego Macbetha. W pewnym sensie, gdyż cała akcja skupia się w większości na wiedźmach, z rzadka tylko pokazując losy Felmeta, Błazna lub Tomjona (nie zapominajmy przy tym o burzy!).
Po prostu życie to teatr, a teatr to życie.
W książce znajdziemy zwyczajową dawkę specyficznego, absurdalnego poczucia humoru właściwego Pratchettowi zarówno w rozwoju akcji, dialogach, jak i charakterystycznych dla Pratchetta przypisach do tekstu.
Lektura łatwa, lekka i przyjemna, chwilami satyryczna, chwilami tylko humorystyczna. Dobre lekarstwo na przygnębienie i chandrę, chociaż możliwy jest skutek uboczny - pęknięcie ze śmiechu.
Książka dla każdego...
OdpowiedzUsuńKocham Pratchetta, a cykl o wiedźmach w szczególności. "Trzy wiedźmy" to lektura obowiązkowa :)
OdpowiedzUsuńSama mam raczej duże zaległości w Świecie Dysku, czytałam tylko kilka książek - ale też najbardziej przypadają mi do gustu jak dotychczas wiedźmy :) i Śmierć oczywiście :D
OdpowiedzUsuńO tak, zdecydowanie jest to lekarstwo na chandrę :)
OdpowiedzUsuń