W ten sposób rozpoczyna Kapuściński swoją książkę Heban, stanowiącą zbiór reportaży afrykańskich. Kilka pierwszych zdań to głównie rozmyślania nad tym, jak zmieniły się podróże przez wieki - od powolnego wędrowania i stopniowych zmian do szybkiego przeskoku, jak w jego przypadku z deszczowego Londynu pod palące słońce Afryki. Uprzytamnia też, że Polska należy do krajów północnych, do mniejszości naszego globu, po czym skupia się na opisywaniu tropiku.
To jedne z niewielu zdań w książce, które nie dotyczą sytuacji politycznych lub społecznych w kolejnych krajach Czarnego Lądu. Reportaże pisane są w różnych latach i w różnych państwach - lecz po przeczytaniu kilku z nich wydaje się, że wszystkie są podobne, wszystkie mówiące o tym samym, a mimo to chciałoby się o każdym z nich coś napisać, jakoś to skomentować.
Na pierwszy ogień poszła Ghana jako pierwsze państwo odwiedzone przez Kapuścińskiego. Pojawiają się tu dwa ważne aspekty - edukacja oraz kontakt z osobami z rządu, gdzie do ministra bez żadnego problemu mógł przyjść każdy obywatel kraju i wyłożyć swoje sprawy. Czy zawsze pomógł to już inna sprawa. Kwestia oświaty poruszona była w kilku miejscach - w końcu to jeden z najważniejszych problemów Afryki. Nie tylko w głębi, na wsi - ale i w miastach. Z Etiopii:
"W Addis Abebie poszedłem na uniwersytet. Jest to jedyny uniwersytet w tym kraju. Zajrzałem do uczelnianej księgarni. Jest to jedyna księgarnia w tym kraju. Puste półki. Nie ma nic, ani żadnych książek, ani czasopism - nic."
Inteligencja afrykańska przebywa na emigracji - w Europie, w Stanach. Dzieci na wsi proszą o ołówek - kto ma ołówek może się uczyć, to jedyna szansa na poprawę losu.
Przez większość stron towarzyszy czytelnikowi palące słońce, wyjaśniające niemrawość ludów afrykańskich - bo jak pracować w najgorętsze, najbardziej rozpalone godziny dnia? Z tego bierze się trudne dla Europejczyka do pojęcia postrzeganie czasu, gdzie ważna jest tylko chwila bieżąca, przeszłość sięga tylko tak daleko, jak daleko sięga pamięć, a o przyszłości nikt nie myśli.
Zbyt wiele myśli nasuwa się po lekturze tej książki, zbyt wiele rzeczy chciałoby się opisać: biedę, nieporadność rządów w krajach przez wieki będących koloniami i nagle zostawionych samymi sobie, życzliwość do ludzi, podarunki, powiązania rodzinne i klanowe, wojny, z naciskiem na wojny dzieci i o wiele więcej. To wycinek z tego, co zawarł Kapuściński w Hebanie.
Brakowało mi tu chwilami chociaż marginalnych odniesień do wierzeń - jak w przypadku reportażu Zaułek, w którym opisywane były problemy m.in. ze złodziejstwem, które skończyło się po wywieszeniu na drzwiach białych, kogucich piór. Dlaczego? Wiem, że celem tej książki było ukazywanie społecznych i politycznych sytuacji raczej, a nie skupianie się na kulturach, ale skoro wspomina się już o takim wydarzeniu to chyba można dopisać w jednym, dwóch zdaniach wyjaśnienie? Gdzieniegdzie przesądy zostały wplecione w tekst, w opisanej sytuacji, przynajmniej dla mnie, tego zabrakło.
Obecnie, przynajmniej w moich odczuciach, świadomość o sytuacji na Czarnym Lądzie jest o wiele wyższa, niż w latach 60- i 70-tych, gdy Kapuściński przebywał na tym kontynencie, wciąż jednak książka ta może otworzyć oczy na jakiś dodatkowy aspekt czy problem.
Wypadałoby jeszcze wspomnieć o pewnym podkolorowaniu rzeczywistości - ale zarzuty fikcji stawiane są Kapuścińskiemu raczej w odniesieniu do Cesarza, a nie do Hebanu, którym się tutaj pobieżnie zajmuję. Jeżeli nawet któreś z przedstawionych wydarzeń przez niego przeżytych w Afryce miało łagodniejszy przebieg czy też zmienione zostały pewne szczegóły, to nie wpływa to przecież na ogólny obraz Czarnego Kontynentu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz