wtorek, 19 kwietnia 2011

Refleksja o Śniadaniu

W ramach nachodzących mnie raz na jakiś czas chęci nadrabiania zaległości w czytaniu książek zaliczanych do klasyki sięgnęłam m.in. po Śniadanie u Tiffany'ego Trumana Capote.

Opowieść prowadzona jest przez młodego pisarza, który wspomina swoją znajomość z byłą, młodą sąsiadką Holly Golightly. Wygodniej byłoby napisać z panną, ale to słowo, jak się okazuje, nie może być użyte do tej postaci; natomiast słowo pani dla opisania Holly wybitnie nie pasuje.

To postać Holly znajduje się w centrum całej historii. Na samym początku dzięki rozmowie w barze dwóch jej starych znajomych ledwie, ledwie zostaje zaznaczone, że ktoś taki istnieje i że prawdopodobnie przebywa lub przebywał w Afryce. Ze snutych przez Paula wspomnień poznajemy Holly w typowej dla niej scenie, gdy późną nocą powraca do domu i budzi sąsiadów dzwoniąc do ich drzwi ze względu na zagubienie własnego klucza. Z czasem dowiadujemy się o niej trochę więcej, ale wierzyć można jedynie wydarzeniom mówiącym o niej - samej Holly wierzyć nie można.


Ta historia o niewielkiej objętości mogłaby być rzeczywistym zapisem z jednego wieczoru poświęconemu wspominaniu jakiejś dawno poznanej, charakterystycznej osoby - tak, że ujęte zostały wszystkie najważniejsze wydarzenia, a jednocześnie nie powstała w głowie ani jedna zbędna myśl poświęcona mniej ważnym sytuacjom. Opowieść dzieje się w czasie wojny, ale w książce jest tylko niewielkie jej echo, gdyż z niewielu postaci spotykanych bezpośrednio nikt nie wyjeżdża, by walczyć. Żołnierzem jest brat Holly, który tak naprawdę nie pojawia się w książce, jest jedynie kilka razy wspomniany. Trochę lepiej widać tu biedę, która wówczas panowała - głównie we wspomnieniach pana Golightly. Jest niewiele atmosfery nocnego, towarzyskiego życia miast amerykańskich. Przede wszystkim jednak jest tu życie w atmosferze tymczasowości, ciągle w podróży - w poszukiwaniu własnego miejsca. Tak naprawdę dla mnie to jedyna rzecz, która powoduje, że książki nie zapomniałam od razu po przeczytaniu - ale też nie sprawiła, by odbierać to w jakiś głębszy sposób.

Miła, posiadająca swój urok i czar opowiastka, ale czy na tyle dobra, by zasłużyć na swoje miejsce w kanonie najważniejszych lektur? Na mnie wiele, naprawdę wiele innych książek robiło dużo większe wrażenie. Może przy sukcesie tej książki pomaga pewna nostalgia, która pojawia się co jakiś czas za dawnymi latami, w połączeniu z ogromną lekkością czytania tego utworu? Biorę także pod uwagę to, że słysząc wiele dobrego o Śniadaniu mogłam spodziewać się zbyt wiele po tym tytule.

Na pewno jednak mogę napisać z czystym sumieniem, że szukając odprężającej i dobrej lektury na jeden  wieczór Śniadanie u Tiffany'ego będzie dobrym wyborem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz